Pomoc dla Lenki

piątek, 27 maja 2011

sama...

chwilowo.
Michał powiózł chłopaków do dziadków. Wojtek wróci w niedzielę, Antek zostaje na dłużej - prawdopodobnie póki nie urodzę. Mam straszliwe wyrzuty sumienia - jak za każdym razem, kiedy jedzie na dłużej niż 3-4 dni. Nie wiem, z Wojtkiem nigdy nie miałam takich problemów, a z tym małym... przecież on jest taki malutki :P pal licho, że to już kawał chłopa...
Przez trzy dni będę się cieszyć, że nikt mnie nie ściąga z łóżka o 5 rano, ale potem... oj, będzie ciężko :P.

ale póki co - dwa dni bez dziecków ^^
byczyć się co prawda nie bardzo jest czas, bo jeszcze trzeba zrobić parę rzeczy, w tym zakupy większe... ale, co, ja nie dam rady? :P
jestem wręcz ostentacyjnie dzielna
nic nie poradzę, mam sporo energii :)

a niestety, że dodatkiem do nadmiaru energii są koszmarnie opuchnięte nogi, to kończy się na zadręczaniu małżonka coraz to dziwniejszymi pomysłami :P

dziubię powolutku szydełkowy woreczek... potem w kolejce czekają mydełka, znowu szydełko (dla odmiany jakaś zabawka albo torebeczka - to dla siostrzenicy na urodziny), pewnie jakieś buciki dla dzieciątka, bo sobie przecież nie daruję... :) i całe mnóstwo planów... dzisiaj jeszcze chyba przejdę się pozbierać płatków dzikiej róży do suszenia, bo jak turlam się z Wojtkiem do przedszkola i patrzę ile tego leży, to aż się serce kraje...

i jestem bardzo dzielna, prawda?

...

a figa, nie chcę być dzielna, mam ochotę sobie poryczeć. trochę z powodu własnej głupoty (szczególnie w stosunku do pewnych krówkowatych stworzeń), a trochę po prostu...

idę się z rozpaczy potopić w wannie. I przespać.

...

Za trzy godziny znowu będę dzielna. No bo kto da radę, jak nie ja.

poniedziałek, 16 maja 2011

zaplątana, zawinięta

BU!

Żyję i jeszcze nie urodziłam :P
Ale przyznaję, ze ostatnio mam ochotę przespać najbliższe dwa miesiące, łącznie z porodem :D. Ciężkawo mi trochę...

Ale nie lenię się (przynajmniej nie za bardzo), cały czas staram się coś robić... przykładem jest kolejny Cthulhu (pieszczotliwie nazywany w domu Ciulaskiem)... plus jakieś próby z szydełkiem, które niestety nie bardzo nadają się do pokazania - żeby nie było, że taka genialna jestem i czego się nie tknę, to mi od razu wychodzi.
Do tego heksperyment z drutem...
nie jestem w pełni z niego zadowolona, ale np. mężu się podoba (albo tak twierdzi, żebym się nie martwiła :P)... i jeszcze jakieś cośki :P.

"Gniazdowanie" też mi nie przeszło. Za kilka dni powinna przyjść kołyska, to będę kombinować, gdzie ją jeszcze upchnąć... chyba na suficie... znowu się ślubny będzie żalił, że nic znaleźć nie będzie mógł... ale póki co działam na balkonie.
Ostatnio dostałam od brata kanapę - fotel rozkładany, która wylądowała właśnie na balkonie... cieszę się jak dziecko, bo w końcu będę miała gdzie wygodnie usiąść wieczorkiem i spokojnie powdychać spaliny (uroki posiadania balkonu nad parkingiem :P... i to na pierwszym piętrze nad parkingiem). Teraz jeszcze pozostało wykombinować jakieś źródło światła (w ostateczności będę ciągać lampkę przez okno) i jakieś przykrycie, które przynajmniej częściowo zasłoni fotel przed deszczem i jeszcze na dodatek ciężko je będzie uświnić - bo młodzież na balkonie ma swoje grządki. I nawet coś w nich rośnie, o:
i nawet mniejsza młodzież jeszcze skutecznie wszystkiego nie wypieliła :). Co prawda tymianek chyba szlag trafił, ale może chociaż coś z lawendy będzie... chociaż jak się wkurzę, to jutro skończy się na zakupach - kusi mnie mięta i chyba na lawendę czekać nie będę... a z czasem mają dojechać jeszcze pomidorki od rodziców :)

A na dziś wieczór był taki plan...
Hekate: The Rite of Her Sacred Fires
a skończy się jak zwykle padem na pysk :/
(nawet na pysk paść spokojnie nie można, bo brzuch przeszkadza :P)

więc padam
pa(d)

Ogłoszenia