Pomoc dla Lenki

niedziela, 29 stycznia 2012

Zizizizima!

Przymroziło :D.
Ale dobrze, może te wszystkie wirusy wymrozi...
Przy okazji - po pożaleniu się na blogu problemów z ogrzewaniem póki co nie odnotowałam :D

W piątek kontrola u neurologa z Leną... ech :/ Nie dość, że lekarz się pół godziny prawie spóźnił (chyba zapomniał, że tego dnia akurat miał być, bo normalnie przyjmuje w poniedziałek i środę), to młoda była tak wymęczona (przez całą drogę i w trakcie czekania na zmianę kwiliła i krzyczała), ze leżała jak zmięta szmatka i generalnie olewała wszystko i wszystkich - przez co pan doktor stwierdził, że postępy są bardzo niewielkie. Nasze uwagi - mam wrażenie - niezbyt go obchodziły.
Leków na szczęście żadnych nie przepisał (bo i nie wiadomo na co by miały być), zalecił konsultację z jakimś genetykiem dziecięcym w Warszawie (czyli jednak trzeba będzie się zainteresować IMiD) i stymulację sensoryczną - muzyka, dotyk i takie tam... stwierdził, że najważniejszy teraz jest rozwój mózgu ( i między zdaniami kazał się nie przejmować tym co mówi rehabilitantka, dużo nosić, nosić przodem).
Ale.
Ona muzykę, gadanie i dotykanie i co tylko - ma praktycznie cały dzień (ciężko, żeby nie - na naszych szalonych 2 pokojach). I jakoś efektów nie ma :/
Natomiast rehabilitantka twierdzi, ze najlepiej stymulują ćwiczenia. I jak na razie wychodzi na jej.
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, ze do tej pory najmniej z Leną pomogli nam lekarze :/
Z nowych umiejętności panna Kluska opanowała wyjątkowo urocze spanie z paluszkiem wskazującym w buzi :)

Koniec narzekania :P
Czas na zdjęcia :P

Słoiczki, którym przy okazji trochę ładniejszej pogody udało się zrobić zdjęcia (dalej nie najlepsze, ale to już uroki kuchni z oknami na zachód i bloku na przeciwko okna) (i po raz kolejny pożądam lepszego aparatu ><" oraz ogólnej umiejętności robienia zdjęć)


I same słoiczki

Może i nie najpiękniejsze na świecie, ale cieszę się z nich jak głupia :D

Metryczka doczekała się oprawy, za dwa tygodnie pewnie trafi we właściwe ręce :)

Na razie nic nowego do pokazania nie mam - z woreczkiem jeszcze się waham, czy zostawić go tak, jak jest, czy jednak przerobić (i pewnie stanie na tym drugim), królik leży rozgrzebany. Szykuję się też w końcu do haftu Madame Butterfly :).

Na prośbę Alicji - przepis na racuszki ryżowe (z "Notesika Kulinarnego" na 2001 rok :P)

Szklanka ryżu
szklanka mąki pszennej
2 jajka
pół szklanki jogurtu lub śmietany
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 opakowania cukru waniliowego
ćwierć łyżeczki soli
olej do smażenia
owoce/konfitura/dżem/whatever

Ryż ugotować na sypko z dodatkiem soli, przecedzić, ostudzić. Jaja starannie roztrzepać z cukrem waniliowym. Ciągle mieszając, dodawać na przemian mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, jogurt , a na końcu ryż. Na dużej patelni rozgrzać olej i łyżką nakładać nieduże porcje ciasta. Smażyć z obu stron na złoty kolor. Gorące racuszki podawać polane zmiksowanymi owocami, konfiturą, dżemem lub posypane cukrem pudrem.

Mój komentarz do przepisu - racuchy zdecydowanie lepsze wychodzą na jogurcie. Ryż lepiej przestudzić, ale nie jest to absolutnie konieczne :) A najlepiej mi smakują z powidłami ^^.

A na koniec - dalej wyzywamy się na ACTA i klikamy :)
Raz
i dwa

Dobrego popołudnia wszystkim życzę i idę głowić się, jak zapakować łóżeczko młodej do wysyłki.
(Z tej okazji w domu odbyło się małe przemeblowanie i - jako wyrodna matka - wyniosłam dzieciom telewizor do ich pokoju :>)

(W ogóle jakoś mnie nosi ostatnio... i znów sprzątam... czyżby aura nadchodzącego święta tak na mnie działała?)

niedziela, 22 stycznia 2012

TUSAL, ACTA i insze inności

Dzisiaj mało zdjęć :P.

Tydzień ostatni był jakiś szalony... Podstępny atak wirusa we czwartek - tak więc całą noc oraz następny dzień i noc spędziłam na wycieraniu podłogi - bo Antoś jeszcze nie opanował korzystania z miski w trakcie wymiotowania (a i Wojtek nie zawsze zdąży) oraz praniu. Wiwat początki przedszkola :>.W niedzielę podejrzewałam znów podstępny wirusowy atak na Wojtka, ale nie - po prostu dziecię się przejadło. Wniosek - nie robić po chorobie racuszków ryżowych - dziecków nie da się wtedy upilnować ><".
W poniedziałek Luby wybył z Myszą do Warszawy - jak co miesiąc - w celu nawiedzenia rehabilitantki. Pani pochwaliła, że jest poprawa (po czym, spojrzawszy w notatki, zakrzyknęła, ze jest duża poprawa :)). Wycofała jedno ćwiczenie z zestawu, dołożyła 4 nowe.
Dostaliśmy też - w końcu - wyniki badań genetycznych - które oczywiście nic nie wykazały :/.
We czwartek byliśmy na komisji - Lena jest oficjalnie niepełnosprawna. Z jednej strony się cieszę, bo zaświadczenie ułatwi parę rzeczy (w tym sprawę finansową), a z drugiej... dołujące to mocno... :(
W piątek boje z MOPRem, dzięki bogom trafiłam przed tłumem i na bardzo pomocne panie. Teraz czekam na decyzję.
Wczoraj i dziś jeszcze odwiedziny mamy :)

A w temacie chorobowym, to muszę się pożalić. Od początku grudnia mamy problemy z ogrzewaniem. Przez dwa pierwsze tygodnie grudnia ciepłej wody i ogrzewania nie było 6 razy. Potem niby problemy się skończyły, a od zeszłego tygodnia - znowu. Tym razem co prawda ciepła woda jest, za to grzejniki co wieczór praktycznie nie grzeją - są takie ledwo ledwo ciepłe. U wszystkich w mojej rodzince skończyło się to gigantycznym katarem ><" i to łącznie z Leną, która - tfu tfu - jak dotąd wykazywała się wyjątkową odpornością. Dzisiaj łaskawie pan konserwator wywiesił na drzwiach od klatki numer do siebie.... i chyba zaraz trzeba będzie z niego skorzystać :/.
Człowiek myślał, że w bloku go takie atrakcje ominą... :/

Na froncie robótkowym - dobijanie :D. Pokończyłam w końcu osłonki pod okna (niejako przymuszona wspomnianą wcześniej sytuacją grzewczą) - niestety nie są na tyle atrakcyjne, żeby im fotki pstrykać :P W kuchni porobiłam też kapturki na słoiczki - i tutaj zdjęć brak, ale to z racji braku dobrego światła. Wykończyłam też w końcu woreczek dla Ailinon, który czeka właśnie na panie i prasowanie - to z kolei pokażę, kiedy już dotrze do samej Aili.
A co mogę pokazać? Słoik na TUSAL mogę pokazać.

O.
Nie wyszedł mi do końca taki jak chciałam, ale i tak mi się podoba. Na wierzchu różyczki i gałązki poczynione nićmi od Margott. I podoba mi się takie haftowanie - w planach mam więcej :).
Jednocześnie pokazuję słoiczek na jutrzejszy nów :). Jak widać na razie prawie nic tam nie ma, ale zaraz przybędzie...

A na koniec - krótko:
NIE DLA ACTA



I to by było tyle na dziś :P.
Pozdrawiam wszystkich Czytaczy i pędzę do córy i szydełka :)

środa, 11 stycznia 2012

noworoczne rewolucje

Święta i sylwester przeminęły jakoś błyskawicznie... a nowy rok przyniósł mi dwie bardzo ważne rzeczy :)

Po pierwsze - mój malutki Antoś (tak, wiem, że to kawał chłopa już...) chodzi do przedszkola ^^ Na początku oczywiście była walka z paniami i badanie, co tak naprawdę wolno, a co nie... ale już jest całkiem dobrze ^^ Martwiłam się troszkę, czy będzie chciał zostać sam (niby wcześniej panie go czasem brały na godzinę czy dwie - ale zawsze był wtedy z tatą)... a tam. Pogalopował na salę i nawet nie pomachał :P.
Mój przedszkolak ^^
Moje obydwa przedszkolaki :) z jakże świątecznym pożywieniem
Wy też tak macie, że dzieci na święta jedzą głównie suche bułki? i proszą o szynkę "zwykłą, tylko, babciu, nie tą świąteczną", a od ryby uciekają z krzykiem?

Po drugie - Lena w końcu zaczęła się przekręcać na brzuch :) Wcześniej udawało jej się to tylko sporadycznie i przy sprzyjających warunkach (tzn. lekkie nachylenie podłoża).. a teraz kręci się... no nie powiem, że jak mała turbinka, bo z przekręcaniem się z brzucha na plecy nadal są problemy, ale z wielkim uporem. Ostatnio Mysza rezyduje głównie na podłodze, gdzie pełza sobie po kocyku i ćwiczy mięśnie plecków... tylko co jakiś czas trzeba ją kłaść na pół godziny na leżak, żeby obeschła, bo ślini się straszliwie. Ma również już dwa dolne ząbki oraz zajada jedzonko łyżeczką. Przy okazji wyjaśniła się pewna tajemnica. Otóż mała nie chciała jeść łyżeczką. Próbowaliśmy tak i siak, ale Lena nigdy nie chciała zjeść więcej jak 4-5 łyżeczek i to płaskich. W końcu się tajemnica wyjaśniła... młoda nie przepada za jabłkami ><". A my, przyzwyczajeni po chłopcach, pierwsze co daliśmy - to jabłka ><" Babcia dała marchewkę - i wtrząchnęła od razu prawie cały słoik ^^".
Przyzwyczajenia są ZŁE!
Myszka dostała w grudniu nowe ćwiczenia, w tym jedno... hmmmm... podobno spora część rodziców boi się je wykonywać :P. Z boku faktycznie wygląda trochę strasznie... ale podobno działa cuda. I mogę to potwierdzić ^^. W sumie od kiedy zaczęliśmy robić to ćwiczenie nastąpiła duża poprawa.
Ciekawe co nam pani rehabilitantka zapoda w poniedziałek (kolejna wizyta) :).


Przed świętami byłam w jakimś permanentnym niedoczasie... położyłam przygotowanie świąteczne na całej linii. W domu nie ma nawet choinki ><". Co prawda niespecjalnie się tym szczypałam, bo całe święta i sylwestra spędziliśmy u moich rodziców, z krótkimi wypadami po reszcie rodziny.
Jedyna dekoracja świąteczna na czas w moim domu...
Zainspirowana stroikami cub@_libre

Za to poczyniłam prezenty.

Może niezbyt okazałe, ale był prikaz finansowo się nie wyżymać, ino symbolicznie (heh, jakbym miała z czego się tak wyżymać :P). No i się podobały, to najważniejsze. W pierniczeniu oczywiście dzielnie asystował mi Wojtek.

A tu pierniczkowa Pani, z moim nowym ukochanym kubeczkiem w tle :)
Więcej fotek pierniczków (poza jeszcze następnym) nie zdążyłam zrobić... wyszły w tym roku tak dobre, że większość nie dotrwała nawet do świąt.

Dekoracje świąteczno-zimowe poczyiłam post factum, tzn. w trakcie nalotu twórczego w niedzielę. Pamiętacie stertę moich gałęziaków? Część - brzozowe - znalazła już zastosowanie :)


Niestety nie zaryzykuję zdjęcia w normalnych kolorach. Ściana z wielkim krzykiem domaga się malowania :P Niestety będę mogła je uskutecznić najwcześniej w trakcie ferii.
A tutaj bliżej wianuszki :)


Jak widać, znalazły w nich cichy domek na zimę sówki od Dziabki oraz marychetkowy ptaszek :)

a ten wisi w kuchni :)

Z reszty gałęzi brzozowych powstała nowa przyjaciółka
No co, prawdziwna wiedźma powinna mieć miotłę, czyż nie?

A na sam koniec - cieplutka jeszcze metryczka - dziś skończona, zdjęcie zaraz po prasowaniu :)

Teraz tylko oprawić. Miała być na święta... ale jako że dziewczątka, dla którego ta metryczka powstała, nie można póki co odwiedzać - jest po poważnej operacji... więc stwierdziłam, ze nie mam się co spieszyć :P.Wzór DMC, nici dobierane po swojemu. Niestety takich nici cieniowanych, jakie powinny tam się znaleźć (o pięknej nazwie koloru - Whispering Wind), nie udało mi się nigdzie dostać, wiec skorzystałam z takich, jakie były.... Nie jestem do końca zadowolona z efektu, ale całość mimo wszystko prezentuje się nieźle. :)

Noworocznych podsumowań nie będzie (bo już po terminie :P), a postanowienie mam jedno (tzn. mam też inne, ale prywatne) - postaram się wrzucać przynajmniej jednego posta w tygodniu. Może uda się wtedy uniknąć takich tasiemców :P.

Dobrej nocy :)

Edit:
A zapomniałam się pochwalić :P na forum Craftladies moje Totorki zostały zgłoszone do konkursu na najlepszą pracę roku 2011 :) dziękuję jeszcze raz za nominację oraz za głosy :)
Puchnę z dumy :>

środa, 4 stycznia 2012

Ogłoszenia