wszystkiego dobrego świętującym :)
u mnie świętowanie dzisiaj takie skromne i... hmmm.... dziwne trochę... szczególnie jak przypomni mi się moje pierwsze Beltaine (to pierwsze świętowane świadomie)... ech... :)
a to zapowiadana wczoraj pierwsza próbka filetu :P musi zaczekać na obrobienie i naciągnięcie, dlatego wygląda... jak wygląda :P
wzór ofc boginkowy... jakoś tak mnie ostatnio trzyma :)
sobota, 30 kwietnia 2011
piątek, 29 kwietnia 2011
wrócona
znowu w domku :)
miałam wrócić dwa dni temu, ale ze względu na względy (miał być transport, ale nie było) jakoś się przeciągło :P
za to po powrocie czekało na mnie TO
piękny-przepiękny-przecudny-i mój :D wisiorek od Kseni :) wygrana w candy
Małż oczywiście już knuje, jakby tu zdobyć kasę na podobny dla niego :D
(a ja znowu dostaję nerwicy, że nie umiem zrobić porządnego zdjęcia, a na dodatek aparat... ekhm ekhm... nie będę się wyrażać)
o świętach nie ma co pisać - tradycyjne latanie z wywieszonym językiem, żeby wszystkich "pozaliczać" (wiem, jak to brzmi :P) i nikt się nie obraził... dzięki bogom, jako posiadaczka piłki plażowej z przodu nie byłam zmuszana do jedzenia :D
za to po wszystkiem polatałam sobie troszkę po sklepach (o ile oczywiście moje turlanie można jeszcze nazwać lataniem) z efektami wyjątkowo zadowalającymi... małż został zaopatrzony w spodnie (nawet potrójnie), wygrzebałam też coś dla siebie, ale to już na "po"... a także znalazłam Skarb :D - skarb jest nabytą za złotych 18 i groszy 50 torbą dla młodego rodzica :D tzn. taką bajerancka, co to ma w środku składaną matkę do przewijania, miejsca na butelki, smoczki, pieluszki itd... i na dodatek bez uszkodzeń :) torba przeszła już nawet próbę, bo z nią wracałam do Lu... pojemna bardzo :)
a, i co by nie było, że się przez ten czas obijałam, to mam za sobą pierwsze próby z filetem (szydełkowym :P), ale pokażę dopiero, jak wykończę i jakoś usztywnię... ale technika wyjątkowo wdzięczna i efekty szybko widać, co jest bardzo motywujące :)
wracam nadrabiać zaległości internetowe (przez fora już się przebiłam, teraz blogi ;> pół nocy z głowy :D)
miałam wrócić dwa dni temu, ale ze względu na względy (miał być transport, ale nie było) jakoś się przeciągło :P
za to po powrocie czekało na mnie TO
piękny-przepiękny-przecudny-i mój :D wisiorek od Kseni :) wygrana w candy
Małż oczywiście już knuje, jakby tu zdobyć kasę na podobny dla niego :D
(a ja znowu dostaję nerwicy, że nie umiem zrobić porządnego zdjęcia, a na dodatek aparat... ekhm ekhm... nie będę się wyrażać)
o świętach nie ma co pisać - tradycyjne latanie z wywieszonym językiem, żeby wszystkich "pozaliczać" (wiem, jak to brzmi :P) i nikt się nie obraził... dzięki bogom, jako posiadaczka piłki plażowej z przodu nie byłam zmuszana do jedzenia :D
za to po wszystkiem polatałam sobie troszkę po sklepach (o ile oczywiście moje turlanie można jeszcze nazwać lataniem) z efektami wyjątkowo zadowalającymi... małż został zaopatrzony w spodnie (nawet potrójnie), wygrzebałam też coś dla siebie, ale to już na "po"... a także znalazłam Skarb :D - skarb jest nabytą za złotych 18 i groszy 50 torbą dla młodego rodzica :D tzn. taką bajerancka, co to ma w środku składaną matkę do przewijania, miejsca na butelki, smoczki, pieluszki itd... i na dodatek bez uszkodzeń :) torba przeszła już nawet próbę, bo z nią wracałam do Lu... pojemna bardzo :)
a, i co by nie było, że się przez ten czas obijałam, to mam za sobą pierwsze próby z filetem (szydełkowym :P), ale pokażę dopiero, jak wykończę i jakoś usztywnię... ale technika wyjątkowo wdzięczna i efekty szybko widać, co jest bardzo motywujące :)
wracam nadrabiać zaległości internetowe (przez fora już się przebiłam, teraz blogi ;> pół nocy z głowy :D)
piątek, 22 kwietnia 2011
wesołych :P
Spokojnych i pogodnych świąt, dla tych, którzy je obchodzą :)
Zmykam pakować plecak i jazda do rodziców.
Przy okazji się we mnie kotłuje... ja jestem jakaś inna :P zauważyłam, że przypływy weny twórczej mam nietypowo dosyć - bo przy ubywającym księżycu. Do pełni zbieram pomysły i energię, a po - muszę gdzieś to wszystko podziać, bo się we mnie nie mieści :P
Zmykam pakować plecak i jazda do rodziców.
Przy okazji się we mnie kotłuje... ja jestem jakaś inna :P zauważyłam, że przypływy weny twórczej mam nietypowo dosyć - bo przy ubywającym księżycu. Do pełni zbieram pomysły i energię, a po - muszę gdzieś to wszystko podziać, bo się we mnie nie mieści :P
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
próbuję...
od kilku (nastu?) dni próbuję cokolwiek napisać... ale nie idzie mi nawet z komentarzami na blogach ><" raz, że zaczynam czuć się jak analfabetka - bo ileż można wydawać z siebie tylko "piękne", "cudo", "śliczności" itd - ale najczęściej jestem pod takim wrażeniem oglądanych rzeczy, że tylko tyle potrafię z siebie wycisnąć :P.
na blogu też nie idzie... co zacznę, to albo coś (a raczej ktoś) zaczyna mnie ciągnąć za rękaw, albo słyszę okrzyk "maaaamoooo, jeść/pić/cokolwiek tylko wpadnie do głowy", albo zasypiam na klawiaturze...
cały czas cisnę pokrowiec na krzesełko, ale idzie jak krew z nosa... ale już bliżej niż dalej :) została mi może jakaś 1/4 robótki.
A w głowie (i na kartce) już plan na następne działania szydełkowe.
Za to porządki wiosenne - do przodu ^^ Jestem z siebie niesamowicie dumna.
Dzieckom meble przestawione - co prawda tak na 99% to skończyłam dopiero dziś, ale dopiero dzisiaj dojechały półki... Niemniej, dziecka zadowolone (starszy marudził tylko pół godziny), nawet jakby lepiej spały... tylko wcześniej wstają ><" ostatnio pobudki o 5.30 to norma...
pokoik nie bardzo jednak nadaje się do pokazywania :P szczególnie, że wymaga malowania, bo chłopaki wyżywali się artystycznie z mazakami na ścianach...
No dobra, ściana z półeczkami nie razi bardzo w oczy...
Mam jeszcze parę pomysłów, co do pokoiku, ale póki co muszą zaczekać...
Zabawa w małego ogrodnika - również odbębniona, nawet zaczyna przynosić jakieś efekty - coś tam w tych skrzynkach kiełkuje :) może szlag ich nie trafi, jak nas nie będzie...
Piwnica odgruzowana... wyleciało kilka siatek ciuszków, głównie dziecięcych - część czeka jeszcze na odniesienie do szmateksu, bo jednak żal wywalać, kilka skrzynek słoików - pół na pół pustych i z jakimiś przetworami, które stoją od nie wiadomo jakiego czasu (znalazłam nawet jagody z 2006 roku :P)... swoją drogą część pełnych słoików zaraz ktoś przygarnął :D... i niech ktoś mi jeszcze powie, po kiego mi trzy zepsute krany i dwa równie zepsute prysznice? w takich momentach mój instynkt chomika zaczyna mnie niepomiernie drażnić.
Niemniej, prawie 1/4 zawartości piwnicy wyleciała z hukiem, ubranka posegregowałam, poskładałam i pooznaczałam pudełka, wszystko ślicznie poskładałam i nagle zrobiła się kupa miejsca :D Cały dzień to zajęło, ale jestem z siebie dumna ^^.
I, co mnie (a jeszcze bardziej małża) bardzo cieszy, wiszą nasze ulubione firanki ^^. Trzy dni do nich uszka przyszywałam (bo oczywiście dalej nie chce mi się założyć igły w maszynie i szyłam ręcznie), ale są...
Teraz jeszcze zostaje wyczyszczenie komputera :P. W sumie to prawie skończyłam porządkowanie, pozostaje tylko zgrać... ma ktoś do oddania z 10 czystych płytek dvd? :P
I - the last, but not the least - w sobotę spotkała mnie niesłychanie miła rzecz... ale tym się będę pewnie chwalić po weekendzie :P.
Aha, no i oficjalny termin przybycia dzieciątka na świat został przesunięty - na 8 czerwca :P. Ale coś mi się wydaje, że będzie wcześniej...
na blogu też nie idzie... co zacznę, to albo coś (a raczej ktoś) zaczyna mnie ciągnąć za rękaw, albo słyszę okrzyk "maaaamoooo, jeść/pić/cokolwiek tylko wpadnie do głowy", albo zasypiam na klawiaturze...
cały czas cisnę pokrowiec na krzesełko, ale idzie jak krew z nosa... ale już bliżej niż dalej :) została mi może jakaś 1/4 robótki.
A w głowie (i na kartce) już plan na następne działania szydełkowe.
Za to porządki wiosenne - do przodu ^^ Jestem z siebie niesamowicie dumna.
Dzieckom meble przestawione - co prawda tak na 99% to skończyłam dopiero dziś, ale dopiero dzisiaj dojechały półki... Niemniej, dziecka zadowolone (starszy marudził tylko pół godziny), nawet jakby lepiej spały... tylko wcześniej wstają ><" ostatnio pobudki o 5.30 to norma...
pokoik nie bardzo jednak nadaje się do pokazywania :P szczególnie, że wymaga malowania, bo chłopaki wyżywali się artystycznie z mazakami na ścianach...
No dobra, ściana z półeczkami nie razi bardzo w oczy...
Mam jeszcze parę pomysłów, co do pokoiku, ale póki co muszą zaczekać...
Zabawa w małego ogrodnika - również odbębniona, nawet zaczyna przynosić jakieś efekty - coś tam w tych skrzynkach kiełkuje :) może szlag ich nie trafi, jak nas nie będzie...
Piwnica odgruzowana... wyleciało kilka siatek ciuszków, głównie dziecięcych - część czeka jeszcze na odniesienie do szmateksu, bo jednak żal wywalać, kilka skrzynek słoików - pół na pół pustych i z jakimiś przetworami, które stoją od nie wiadomo jakiego czasu (znalazłam nawet jagody z 2006 roku :P)... swoją drogą część pełnych słoików zaraz ktoś przygarnął :D... i niech ktoś mi jeszcze powie, po kiego mi trzy zepsute krany i dwa równie zepsute prysznice? w takich momentach mój instynkt chomika zaczyna mnie niepomiernie drażnić.
Niemniej, prawie 1/4 zawartości piwnicy wyleciała z hukiem, ubranka posegregowałam, poskładałam i pooznaczałam pudełka, wszystko ślicznie poskładałam i nagle zrobiła się kupa miejsca :D Cały dzień to zajęło, ale jestem z siebie dumna ^^.
I, co mnie (a jeszcze bardziej małża) bardzo cieszy, wiszą nasze ulubione firanki ^^. Trzy dni do nich uszka przyszywałam (bo oczywiście dalej nie chce mi się założyć igły w maszynie i szyłam ręcznie), ale są...
Teraz jeszcze zostaje wyczyszczenie komputera :P. W sumie to prawie skończyłam porządkowanie, pozostaje tylko zgrać... ma ktoś do oddania z 10 czystych płytek dvd? :P
I - the last, but not the least - w sobotę spotkała mnie niesłychanie miła rzecz... ale tym się będę pewnie chwalić po weekendzie :P.
Aha, no i oficjalny termin przybycia dzieciątka na świat został przesunięty - na 8 czerwca :P. Ale coś mi się wydaje, że będzie wcześniej...
wtorek, 5 kwietnia 2011
a miało być tak pięknie....
ale natura szperacza uniemożliwiła :P.
Miałam się z rana zebrać od rodziców, zajrzeć po drodze na busa tylko do dwóch sklepów... a wyszło jak zwykle :P. Przebuszowałam połowę "chińczyków" i kilka większych ciuchajów. Z "chińczyków" wyszłam z termometrem na balkon i przekonaniem, że albo coraz gorszy badziew tam jest (nawet jak na chińczyki), albo ja się zoraz bardziej wybredna robię :P.
Za to z ciuchajków wyniosłam książkę z bajkami irlandzkimi (po anglijsku ofc, ale dla mnie to akurat nie problem) i trochę ciuszków też się znalazło... dwie koszulki nocne (akuratnie będą do szpitala :P, no, przynajmniej jedna z nich), bluzka na mój gigantyczny brzuch, spodnie ciążowe i sukieneczka - letnia - ta akurat miała być na "już po wszystkiem", ale po zmierzeniu okazało się, że uda się w nią wbić i teraz, jeśli jakimś cudem nagle temperatury zrobiłyby się letnie :D. I panu mężu spodnia nabyłam, nie wiem, czy dobre, bo jeszcze nie mierzył.
Ale na busa się spóźniłam i do domu przyturlałam się tak, że zaraz trzeba było lecieć po dziecię do przedszkola (drugie zostało u dziadków)...
Za to pod zamkiem w Lu nic nie znalazłam :(. Chociaż może i lepiej ]:> - dzisiaj taki dzień, że jeszcze by mi jakiś badziew w oko wpadł i kasa wyrzucona w błoto...
A miałam chociaż przedpokój dziś ogarnąć i pochować szaliki...
Ale wizyta u rodziców udana - córeczka została odpowiednio porozpieszczana (chociaż nie przez dziecię, które znowu urządziło mi pobudki o 6 rano)
Maryś również została nawiedzona (i jeszcze raz dzięki za ubranka :D)
i w ogóle było przyjemnie ^^
a od jutra do roboty.
W planach - odgruzowanie piwnicy, rzucanie meblami u dziecków, zabawy w małego ogrodnika i generalne uprzątnięcie resztek zimy z chałupy.
Mam też szatańskie plany dotyczące półek, ale o tym innym razem. Przeprasuję jeszcze kilka ciuszków, coby nie wyjść na totalnego lenia i padam - jednak ta pobudka o 6 rano dała trochę w kość :P
Aha. żeby nie było - mnie choróbsko również nie ominęło. Dzięki bogom, pomęczyło tylko jeden dzień :)
Miałam się z rana zebrać od rodziców, zajrzeć po drodze na busa tylko do dwóch sklepów... a wyszło jak zwykle :P. Przebuszowałam połowę "chińczyków" i kilka większych ciuchajów. Z "chińczyków" wyszłam z termometrem na balkon i przekonaniem, że albo coraz gorszy badziew tam jest (nawet jak na chińczyki), albo ja się zoraz bardziej wybredna robię :P.
Za to z ciuchajków wyniosłam książkę z bajkami irlandzkimi (po anglijsku ofc, ale dla mnie to akurat nie problem) i trochę ciuszków też się znalazło... dwie koszulki nocne (akuratnie będą do szpitala :P, no, przynajmniej jedna z nich), bluzka na mój gigantyczny brzuch, spodnie ciążowe i sukieneczka - letnia - ta akurat miała być na "już po wszystkiem", ale po zmierzeniu okazało się, że uda się w nią wbić i teraz, jeśli jakimś cudem nagle temperatury zrobiłyby się letnie :D. I panu mężu spodnia nabyłam, nie wiem, czy dobre, bo jeszcze nie mierzył.
Ale na busa się spóźniłam i do domu przyturlałam się tak, że zaraz trzeba było lecieć po dziecię do przedszkola (drugie zostało u dziadków)...
Za to pod zamkiem w Lu nic nie znalazłam :(. Chociaż może i lepiej ]:> - dzisiaj taki dzień, że jeszcze by mi jakiś badziew w oko wpadł i kasa wyrzucona w błoto...
A miałam chociaż przedpokój dziś ogarnąć i pochować szaliki...
Ale wizyta u rodziców udana - córeczka została odpowiednio porozpieszczana (chociaż nie przez dziecię, które znowu urządziło mi pobudki o 6 rano)
Maryś również została nawiedzona (i jeszcze raz dzięki za ubranka :D)
i w ogóle było przyjemnie ^^
a od jutra do roboty.
W planach - odgruzowanie piwnicy, rzucanie meblami u dziecków, zabawy w małego ogrodnika i generalne uprzątnięcie resztek zimy z chałupy.
Mam też szatańskie plany dotyczące półek, ale o tym innym razem. Przeprasuję jeszcze kilka ciuszków, coby nie wyjść na totalnego lenia i padam - jednak ta pobudka o 6 rano dała trochę w kość :P
Aha. żeby nie było - mnie choróbsko również nie ominęło. Dzięki bogom, pomęczyło tylko jeden dzień :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)