Pomoc dla Lenki

piątek, 23 grudnia 2011

Życzenia, a jakże :)

Spóźnione życzenia dla wszystkich, którzy wczoraj świętowali Przesilenie i niespóźnione (:)) dla wszystkich, którzy będą świętować jutro.
Spokojności, zdrowia, nadziei i radości... i w ogóle wszystkiego dobrego.
Uściski

środa, 14 grudnia 2011

pół roku i brak czasu

Jak chyba większość osób, cierpię na przedświąteczny brak czasu ><". Dlatego dzisiaj będzie wiecej zdjęć niż treści :P

Po pierwsze primo :) - skończyłam Totorka ^^ w końcu (ależ mam rozpęd, zaczęłam go w czerwcu ><")
No ale jest, najstarsze dziecię jest wielce radosne z jego powodu.
Tak sie prezentują w komplecie :)


Po drugie primo - w końcu doczekałam się numerka na drzwi
(przy okazji rozwiewam wątpliwości do do zawieszki z poprzedniego posta - zawieszka wisi w domu :) nie zaryzykowałabym zamontowania jej na klatce)

Po trzecie primo - jakiś czas (długi, wiem :P) udało mi si wygrać konkurs w Lawendowej Farmie - w nagrodę dotarły do mnie materiały na zrobienie własnej sojowej świeczuszki.
(tylko mech mój :P)
A całkem niedawno wygrałam balsamiki do ust u Adriany z bloga Lili Naturalna :) Te już zdążyłam napocząć i gorąco polecam ^^ usta po nich są cudowne :)

Po czwarte primo - prezent pod choinkę dostałam w tym roku wyjątkowo wcześnie, bo jeszcze w listopadzie - ale jakoś do tej pory zapomniałam się pochwalić. Ale teraz prezentuję moją nową wielką miłość :D
Mam, mam, i jestem bardzo szczęśliwa ^^ co prawda do tej pory posłużyła mi do uszycia woreczka na piżamę dla Antka, który jednak czeka na wykończenie oraz do podkładania spodni... ale mam wobec niej wielkie plany na najbliższą przyszłość :).



A po piąte - the last but not the least  - tak naprawdę to najważniejsze chyba, więc to co najlepsze - zostawiam na koniec ^^
Myszka skończyła dzisiaj pół roczku ^^
I z tej okazji pokazał się również pierwszy ząbek ^^.
Moja duża dziewczynka ^^
Dziewczynka wsadza łapki do buzi oraz przekręca się na boczki, kilka razy nawet udało się na brzuszek ^^.


Dziękujemy wszystkim za dobre życzenia oraz dobre rady ^^.
Teraz pędzę próbować rozciągnąć czas, żeby wyrobić się ze wszystkim przed świętami :)


PS. W kilku miejscach wspominałam, że jestem nałogowym zbieraczem gałęzi :)
Oto dowód :D
A to i tak połowa tylko, druga część chowa się w kanapie lub leży w miejscu niezawadzającym, bo jest za długa na schowanie :P
Wszystko oczywiście ma w zamyśle odpowiednie przeznaczenie... teraz leżą i nabierają mocy urzędowej :).

sobota, 3 grudnia 2011

jeszcze żyję :)

Żyję, bloga ni porzuciłam, internetu nie odłączyli.
Po prostu - znów - nie ogarniam. Zakopałam się w listopadowo-zimowym dołku i ciężko mi się z niego wygrzebać...

Żeby nie było zupełnie "goło" - zawieszka. Powędrowała nad drzwi wejściowe, udaje, ze maskuje dosyć niefortunnie wystające kable po dzwonku. Dzwonek trzeba było wymontować, bo mieszkamy na parterze przy schodach i co raz ktoś się mylił i próbował naszym dzwonkiem włączyć światło na klatce, bądź też jakieś dowcipne dzieciaki dzwoniły sobie dla zabawy.
Zdjęcie ze względu na pogodę - jest jakie jest :P


Z frontu rodzinnego - byliśmy u pani neurolog w stolycy. Nie bardzo mogła pomóc, ale kazała nam się próbować dostać do Instytutu Matki i Dziecka - że może tam ją porządnie zdiagnozują. Mysza dostała też nową rehabilitację (Vojtę) - twardo męczymy Lenę 4 razy dziennie i chyba nawet widać efekty :P - malutka zaczęła w końcu porządniej głowę trzymać - szczególnie na brzuszku. 
I chyba niedługo będziemy mieć pierwsze ząbki, ale to jeszcze trochę czasu.
Wojtkowi po ponad dwóch bezproblemowych miesiącach znudziło się być grzecznym w przedszkolu :P. Stety albo niestety, moje najstarsze dziecię jest bardzo empatyczne i wrażliwe, i momentalnie łapie wszystkie nastroje panujące w domu... a ostatni czas był... cóż... nerwowy. Teraz sytuacja się uspokaja powoli, wiec mam nadzieję, że i jemu niedługo przejdzie.
Antoni powoli zaczyna mówić :P - chociaż przed nami jeszcze daleka droga. Mama, daj, siku (pokazując na nocnik - żeby nie było, nadal siku do nocnika robi tylko przed kąpielą; wszelkie inne próby usadzenia go na jego zielonym tronie kończą się tym, że mały siedzi na nim chwileczkę, po czym wstaje i chwilę później muszę wycierać podłogę)... raz, dwa, trzy... no i postaci z bajek - Maja, teletubisie po imionach, Haku, Ponyo, Kiki (Antoś już jest wiernym fanem Miyazakiego :P)... A na Lenę wciąż mówi Lala :)
Dostał też nowe łóżeczko - materac (i to wyjątkowo wygodny, po jednej drzemce na nim nie miałam ochoty wracać na własne łóżko), Pod Wojtka łóżkiem (Bijku - Wojtek ma wysokie łózko, takie na 1,20 m, więc nie jest to takie straszne :P - Antoś spokojnie może tam sobie usiąść wyprostowany :P)... Czasem nawet na nim śpi :P Chociaż w dzień ostatnio najczęściej śpi na górze, na łóżko Wojtka, a w nocy... notorycznie zasypia na podłodze ><"

A ja teraz idę jeszcze potarmosić (tak, wiem, ze jest północ... ale to mała sówka :P) i nakarmić Lalę.


PS. Dla wyjaśnienia - słoików nie robiłam dużo, bo mi się w piwnicy nie mieszczą. Moja mama jest przetworowym potworem :P dodać do tego babcie... i mam piwnicę po sufit załadowaną słoikami. Soki, dżemy... oraz ogórki kiszone na zupę (gotowce - tarte) - te ostatnie w ilościach przemysłowych. Tak więc wszelkie słoiczki póki co mogę robić na zasadzie "bo mi się tak zamaiło" :>

I dziękuję za wszystkie komentarze oraz witam nowe osoby obserwujące bloga :) 

poniedziałek, 31 października 2011

Samhain

Wszystkiego dobrego wszystkim, którzy dziś świętują


*Powyższe obrazki znalezione w czeluściach internetu, nie pomnę gdzie dokładnie

i spokojnej zadumy tym, którzy święto będą obchodzić jutro.


A u mnie - koniec żniw. Co się miało skończyć, właśnie się skończyło - teraz trzeba ponieść konsekwencje własnej głupoty. Za dobrze było... a teraz jest ten czas... jak coś ma się spieprzyć - robi to właśnie w tym czasie... równo dwa lata temu usłyszałam słowa, które między innymi doprowadziły do powstania tego bloga... (hmmm... dwa lata... może by jakieś candy z tej okazji?)...
Poczyniłam również zbiory na zimę
do spiżarni - jabłka prażone (będę robić jeszcze, ale chwilowo mam ich dosyć :P) oraz syrop z owoców dzikiej róży z dodatkiem malin
(wiem, ze mikro to wygląda, ale na więcej nie mam póki co weny)

a także zapasy włóczkowe
ciuchlandy rls :P (będzie więcej, bo jeszcze dwa swetry czekają na sprucie)


Staram się również nie zaczynać nowych rzeczy (co już tak naprawdę zawaliłam, bo mam plan... ale to tylko jedna rzecz :))... powoli nadrabiam zaległości... dalej nie bardzo mam co pokazać, mam nadzieję, że za parę dni się to zmieni.
O, półeczkę z kuchni mogę pokazać :P


Niedługo czeka też nas małe przemeblowanie u chłopaków - mamy wielki a ambitny plan przestawienia Antka na spanie "po dorosłemu" - w tym wypadku na materacu pod łóżkiem Wojtka :P. Teraz już czasem zdarza mu się tam zasypiać, więc może nie będzie to aż taki problem... w ogóle terror młodzieńca czeka - nie dość ze łóżko zmieniają, to jeszcze chcą na nocnik sadzać!

A na koniec, panna Kluska posyła spojrzenie zadumane a lekko zmęczone.

czwartek, 27 października 2011

środa, 19 października 2011

się chyba układa się :)

Jako tak się ostatnio dobrze układa... w różnych aspektach :)

Jakiś czas temu napisała do mnie Margott, żebym podała jej swój adres - chciała mi zrobić "malutką radość".
I trochę ponad 2 tygodnie temu (tak, wiem, jaki mam zapłon :P) dostałam paczuszkę a w niej...

 cudowne nici...

oraz zawieszki :)
Margott, jeszcze raz dziękuję, wspaniała kobieto ^^
Nie była to malutka radość - tylko taka ogromniasta :D Chodziłam do końca dnia szczęśliwa i chichrająca sie jak pijana norka :).
Teraz rozmyślam, jak tu by spożytkować te cuda, choć po prawdzie to najchętniej bym je tylko oglądała i głaskała :).

Kolejna rzecz, która się pookładała - Wojtuś. W zeszłym roku mieliśmy z nim duże problemy - przede wszystkim w przedszkolu. Bił dzieci, panie, nie chciał uczestniczyć w zajęciach. Podobne problemy, tylko na mniejszą skalę były w zeszłym roku i w jeszcze poprzednim (wtedy był w innym przedszkolu). Co raz byliśmy wysyłani do psychologów, jednak żadna z pań niczego konkretnego nam nie powiedziała. W poprzednią zimę też rozmawiałam z kolejną psycholog, ale ta w ogóle trochę zawaliła sprawę i po tej rozmowie nie dało się z nią skontaktować. W końcu przyszła psycholog z poradni, pod którą podpada przedszkole... Poszła moja lepsza połowa, bo ja już nie dawałam rady wysłuchiwać tych niekoniecznie inteligentnych rzeczy, których się spodziewałam po rozmowach z poprzednimi psycholożkami. Co prawda dalej byłam niespokojna, bo Luby psychologów bardzo nie lubi :P. Ale - w końcu znalazła się konkretna kobieta. Stwierdziła, że ona w Wojtku nie widzi nic takiego, co by podpadało koniecznie pod opiekę psychologa, że jego ataki agresji (takie najczęściej z totalnie błahego powodu albo i zupełnie "od czapy") wynikają z tego, że to bardzo wrażliwe dziecko i po prostu w ten sposób rozładowuje emocje. No to akurat wiedzieliśmy i wcześniej, ale wszelkie próby przekierowania sposobu rozładowania na mniej destruktywny spełzały na niczym... No ale pani stwierdziła, że jeśli będą jakieś poważniejsze problemy, to żeby do niej dzwonić, ale powiedziała, że Wojtek najprawdopodobniej z tego po prostu wyrośnie.
No i miała rację :) W tym momencie jedyna rzecz, na jaką skarżą się panie to to, że mu się regulator głośności zepsuł i mówi naprawdę głośno :P.

Kolejna rzecz - Antoni mówi coraz więcej (ale nadal głównie pojedyncze i najwyżej dwusylabowe słowa, a i to po swojemu) i przestał z krzykiem uciekać na widok nocnika. Pojawiły się jakieś szanse, ze może jednak pójdzie w zimie do przedszkola :) Wymagania są takie, że musi siusiać na nocnik i potrafić się skomunikować z innymi - to drugie robi, chociaż po swojemu.

A na koniec - Lenka :). Po wizycie u neurologa - lekarz stwierdził, że mała jest opóźniona w rozwoju - ma prawie 4 (teraz już całe 4 :P) miesiące, a zachowuje się jak dziecko nieco ponad miesięczne. Przyczyny dalej są nieznane. Musimy jeszcze polatać za zaginionymi z różnych powodów badaniami... niemniej doktor wykluczył już w zasadzie małogłowie i wodogłowie. I bardzo cierpliwie nam tłumaczył (jak nieco tępym studentom - widać, ze wykładowca) co się dzieje, dlaczego i troszkę jak zajmować się małą. Kazał nam si wybrać do poradni rehabilitacyjnej, w listopadzie na USG (póki ciemiączko jest jeszcze wystarczająco duże, żeby się to dało zrobić), jak najszybciej do poradni genetycznej i do siebie w styczniu.
A na następny dzień moja mama już zdążyła zorganizować (uruchamiając kontakty rodzinne :P) wizytę w poradni rehabilitacyjnej ^^ Bardzo miła pani doktor obejrzała małą i stwierdziła, że nie jest aż tak źle - niektóre odruchy są w miarę w porządku. Bardzo też ucieszyło ją to, ze mała dużo czasu spędza w leżaczku - co w jej wypadku jest bardzo zdrowe - i nawet nauczyła się sama bujać :) Macha nóżką i się buja :). Powiedziała nam również jak się mała zajmować, jak ją nosić, układać itd.
Śmiejcie się - ale nam wcześniej nikt tego nie mówił. Wszyscy chyba wychodzili z założenia, że jak mamy jeszcze dwójkę dzieci, to sobie poradzimy. Tylko że Lena nie jest taka jak chłopaki. Traktowanie jej tak jak chłopców właśnie naprawiamy :(.
Pani doktor dała też kilka ćwiczeń, których oczywiście Panna Kluska nie znosi :P. No dobra, nie znosi jednego, ale tego ważniejszego, które ma jej wyćwiczyć mięśnie, bo na razie pracuje samym kręgosłupem. Ale jesteśmy twardzi i się nie dajemy :D. Malutka będzie również miała rehabilitację w szpitalu, ale to wszystko dokładniej będzie wiadomo we czwartek. No i skierowania na dalsze badania.- przede wszystkim genetyczne. Pani doktor miała też podejrzenia co do padaczki, ale wcześniejsze EEG w sumie ją wykluczyło... ale nie ma 100% pewności co do tego.
A badania genetyczne we wtorek - udało się znaleźć poradnię, w której można badania zrobić prywatnie. "Normalnie" znaczy się z ubezpieczenia, to zarejestrowaliśmy młodą w lipcu, a wizyta gdzieś w połowie grudnia. Załamka.
Ale. Z Panną Kluska nie jest aż tak źle, jak się bałam, ze może być. Rośnie zdrowo - to już ponad 6 kilo i 63 cm kluski :). Główka też rośnie. A wczoraj pierwszy raz przekręciła się z plecków na brzuszek (no dobra, przyznaję, miała leciutko z górki, bo leżała na końcówce poduszki - ale tylko troszeńkę :P). I dalej jest najpiękniejszą z dziewczynek :)


Na froncie robótkowym przez to bieganie po lekarzach - bida z nędzą. Jestem na półmetku woreczka - zostało mu wszycie podszewki i wykończenie. Reszta jak rozgrzebana była tak i jest ><". Ale już niedługo :P.

Żeby było miło, to sie jeszcze w niedzielę rozchorowałam... jakiegoś wirusa dostałam chyba w prezencie od brata - całą noc mnie łamało, teraz siedzi na gardle. Co ma również swoje dobre strony, bo mnie dzieciaki bardzo nie zaczepiają, luby mnie wyręcza w czym tylko się da, a ja nadrabiam lektury jak mnie tylko głowa nie boli.
Skończyłam "Jeźdźca miedzianego" Simons - ok, chociaż następne części przeczytałam już w streszczeniach - jednak szkoda mi na nie czasu. Początek książki jest nudnawy, dopiero jak zaczyna się opis blokady Leningradu książka robi się strawna, a chwilami nawet poruszająca. Niemniej, to tylko połowa książki, a reszta... no cóż, z drugiej połowy książki to mam wrażenia takie, ze główna bohaterka ma narządy rozrodcze z gumy balistycznej :P. I jak tak sobie czytałam opinie w necie, to nie tylko mi się ta książka kojarzy z sagą "Zmierzch" (której samej to sagi wprawdzie nie czytałam - poległam na 10 stronie pierwszego tomu - co już samo w sobie jest jakąś wskazówką, bo zazwyczaj z uporem godnym lepszej sprawy brnę do końca lektury - ale za to czytałam bardzo malownicze recenzje :P)...
Teraz kończę ostatni tom Baniewicza o Debrenie.

I zmykam właśnie go dokończyć (albo paść wcześniej i zasnąć :P)

środa, 14 września 2011

Jeeeesieeeń... jeeeesieeeeń... / Autumn


http://www.youtube.com/watch?v=Qt4pddpUXMQ

Jesiennie mi :)
Moja ulubiona pora roku...

Feels like autumn :)
My favourite time of the year...


I w końcu - powoli - zaczynam ogarniać (aż mam ochotę zakrzyknąć - To'tal Ogar - dzień dobry, jestem Tuome i jestem geekiem...)
Wyjazd bardzo mi pomógł - faktycznie, rozruszał mi mój malutki rozumek (fuj, smutno mi się kojarzy to wyrażenie :/), kilka rzeczy na nim zatrybiło, kilku nowych się dowiedziałam i nauczyłam... i wygląda na to, że moja ścieżka zaczyna mnie wieść w dość nieoczekiwanym kierunku.
At last - slowly - I start to get on with all that stuff happening in my life.
This trip indeed helped me a lot. - set few things in right place, learnt some new things and techniques...and it seems that my path starts to lead me in totally unexpected way.


I jako że idzie jesień, to zaczynam "craftowo"  nadrabiać zaległości... powoli to powoli, ale zaczynam wychodzić na prostą. Tym bardziej, że chwilowo młodsze dziecię wybyło do dziadków. Antoś jest kochany, ale nadal nie mówi i domyślanie się, które "eee" co znaczy bywa dosyć męczące. Na dodatek jest trochę zazdrosny i jak nie mam na rękach Leny - to wisi na mnie on.
a bardzo nie mam się jeszcze czym chwalić, bo wszystko jest " trakcie"...no ale coś tam się robi.
And because autumn is coming  I start to catch up with all "crafty" things... An example here (ok, rest of the examples is sill in progress :P)

to akurat jeden z efektów wyjazdu :> no cóż, wykonanie nie najlepsze może, ale i tak jestem z tego całkiem zadowolona - uchwyciłam to, co chciałam uchwycić, a poza tym to pierwszy raz z haftem płaskim od daaawna (od podstawówki - wtedy obrazek wyszedł mi tak tragicznie, ze zraziłam się do tego typu haftu na długo).
This is one of my trip effects :> maybe it isn't perfect, but I'm actually quite satisfied with it - I managed to capture from my vision what I wanted and besides it was the first time with this kind of emboidery for quite a long.

Poza tym upiększam dom :D
Mam nowego gałęzia
And I'm decorating home :D
I've got new branch... 
stary wylądował na balkonie, gdzie Wojtek przyozdobił go własnoręcznie wykonanymi bocianami - zdjęć brak, bo wiatr je zdążył zdmuchnąć.
Kupiłam też nowe półeczki do kuchni, ale jeszcze jest nie do pokazania - jestem w trakcie ustawiania, przestawiania, odkładania i stawiania znowu...
...and new shelves  in the kitchen, but still they don't look right for me - so I won't show them right now.

Lena. USG wyszło w porządku - bez zmian, komory dalej powiększone, ale lekarz stwierdził, że teraz zmiany mogłyby być tylko na gorsze. Tak więc - kolejne wielkie UFFFF. Teraz kontrola u neurologa - chyba trzeba się będzie wybrać prywatnie, bo termin przy zapisywaniu się "normalnie" dostaliśmy na listopad :/. A o poradni genetycznej na grudzień -_-.
Młodzież patrzy juz przytomnie przez większość czasu, główkę ładnie podnosi, krzyczeć też się nauczyła (co z dziką rozkoszą wykorzystuje, kiedy tylko Panu Mężu uda się zdrzemnąć), ma również niesamowitą umiejętność mocnego zasypiania kiedy tylko idę robić jej mleko... żeby się tylko jeszcze uśmiechała... bo prawie tego nie robi :(.
Lena. USG shown no changes (as doctor said, any changes now would be for worse) - so - PHEEEW :). 
panna bosostopka.
Młoda nie może zasnąć, jeśli nie wystawi nóżki za szczebelki :D



Jakiś czas temu (no dobra, dawno temu :P) dostałam wyróżnienie od Natalii
Zasady:
- Skopiuj i wklej logo na swoim blogu
- Napisz o sobie 7 rzeczy
-Nominuj 16 innych cudownych blogerów (nie można nominować blogera, który wam przyznał nagrodę)
- Podziękowania i link blogera, który przyznał wam tę nagrodę
- Napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji :)

Wyzwanie podejmuję połowicznie

Oto szczypta ekshibicjonizmu
1. Jestem uzależniona od książek, czekolady i komputera
2. Uwielbiam grać w World of Warcraft, ale ku zgrozie mojego lubego jestem CASUALEM - tzn. w grze najbardziej lubię zbierać kwiatki i zarabiać golda na AH (Auction House) - przy czym tego golda baaardzo nie lubię wydawać :D - w grze jak widać ujawnia się moje skąpstwo, którego w normalnym życiu jakoś nie zauważyłam
3. Wyglądam jak taurenka :P może nie tak wysoka, ale postura podobna :P
4. Panicznie wprost boję się strzykawek - na szczęście opanowałam już nerwy na tyle, żeby nie uciekać z fotela przy pobieraniu krwi na przykład... ale filmy gdzie ktoś się komuś (lub sobie) wkłuwa strzykawką wywołują u mnie mdłości
5. Uwielbiam biżuterię - i robić, i posiadać - ale prawie jej nie noszę. Tylko wisiorek i obrączkę.
6. W podstawówce zbierałam pudełka po herbacie :). Miałam ich dobrze ponad 50. Potem był etap suszonych róż - w pokoju miałam ich w sumie około 100. Teraz moja mania zbieracka przeniosła się na kubki.
7. Mam nadzieję - kiedy tylko pozwoli mi na to czas i pieniądze - zapisać się na jogę.

A wyzwanie podejmuję połowicznie, ponieważ nie nominuję kolejnych blogów. Za ciężki wybór na moją niedospaną głowę :P.


A na koniec - zobaczcie co do dostałam od mojego najstarszego dziecięcia (kupił mi prezent na Jarmarku Jagiellońskim) :D
And look what my oldest child bought me :D 

/Sponsorowana rozdawajka u Kirie / Sponsored Giveaway at Kirie's blog


Kirie organizuje rozdawajkę na swoim blogu - można wygrać 10 FQ i to wedle własnego gustu :D.

Rozdawajkę sponsoruje niemiecki sklep z akcesoriami do patchworku i materiałami Patchwork Oase.


Moja lista (bez zdjęć, bo jestem dziś leniwa :P)

Materiał nr 1

Materiał nr 2

Materiał nr 3

Materiał nr 4

Materiał nr 5

Materiał nr 6

Materiał nr 7

Materiał nr 8

Materiał nr 9

Materiał nr 10


Po prawdzie nie wiem, co bym z nimi zrobiła, gdyby udało się wygrać, jako że maszyna spoczywa w piwnicy i nie zapowiada się, żebym ją stamtąd zabrała... ale już ja coś wymyślę :P


zapisywać można się do 22 września.

czwartek, 18 sierpnia 2011

trochę zagubiona/lost a bit

tak jak w tytule... trochę się czuję ostatnio pogubiona. Ale powoli to przechodzi... tylko bardzo powoli. Mam nadzieję, że pomoże też trochę jutrzejszy wyjazd... że przynajmniej rozruszam się trochę umysłowo (bo czuję, że normalnie głupieję ><" ostatnio w akcie desperacji kupiłam nawet krzyżówki, żeby szare komórki rozruszać) i miło spędzę czas. Co prawda zaczynam się dziwnie czuć... nie będzie mnie trzy dni... trzy dni bez mojej dziewczynki... ale muszę, bo coś mnie trafi.


as in the title... I feel lost a bit. But it seems to go away... only - so slowly. I hope that my weekend trip will help... and I'll have a good time. However, I feel strange about this... three days away from my little girl... yet I must go, or I'll explode.


Co prawda ostatnio miałam trochę wytchnienia u rodziców - i poszalałam na zakupach :) głównie w ciuchlandach ofc :). Wyciągnęłam dwie pary spodni (bojówki i krótkie - a te drugie to nówki - miały jeszcze przyczepioną torebeczkę z guzikami zapasowymi), spodnie dla lubego, spodnie dla brata, pościel dla Antka i ochraniacz do łóżeczka dla Leny (drugi, wcześniej jeden kupiłam w Lu, ale ten jest i ładniejszy i wymiary ma odpowiednie - bo młoda śpi w kołysce). Wypatrzyłam też parę innych cudeniek (m.in. kompletnie niepotrzebny, ale wyjątkowo ładny dzbanek), ale jak spojrzałam na kolejkę (czwartek był - dzień targowy - więc kolejka przez cały sklep) to mi się odechciało...

Yet I had some nice free time at my parents - and I went for some crazy shopping - mainly second-hands ofc.


Co do Lenki - badania z Warszawy przyszły, chorób metabolicznych nie wykryli. Ma jedynie podwyższony poziom kwasu 2-ketoglutarowego (chyba) - konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni o co biega . Niemniej, chorób ni ma :P. Teraz czekamy na USG - prawdopodobnie we wtorek. I zobaczymy co dalej.

Lena - results of examination for metabolical diseases came - they found nothing. Only elevated level of alphaketoglutaric acid (I think) - and I don't understand a bit of what this could mean. However - no diseases :P. Now waiting for USG - scheduled for Tuesday. And we'll see.

Malutka rozwija się troszkę wolniej niż powinna... ale cały czas do przodu :). I jest śliczna.

My littlest one is developing slightly slower than she should... yet still forward :). And she's cute.



Ale boję się... może jestem nadwrażliwa, może się na siłę doszukuję... ale zauważyłam u niej parę rzeczy, które mnie niepokoją... mam nadzieję, że to tylko moje wymysły :(.

Yet I'm affraid... maybe I'm oversensitive, mayby I'm forcing myself to find something... but I noticed a few things that bother me... I hope it's just my imagination :(.


Z frontu robótkowego - wszystko rozgrzebane, nic nie skończone :/ A zaraz jeszcze wezmę się za kolejne rzeczy... jestem straszna :P

ale mam nadzieję w najbliższym czasie się z tym ogarnąć.


tym optymistycznym akcentem żegnam na dziś :)


From the handicraft frontline - everything "in progress", nothing finished :/. And in few days I'll start more new things... I'm awful :P.

Yet I hope to manage all that in short time.


And with this optimistic accent I say goodbye :)

niedziela, 10 lipca 2011

...

ok, przesadziłam. Ostatnie wydarzenia - tzn. poród (chociaż łatwy i szybki), zdrowie Lenki, nerwy, latanie do szpitala, dwójka szalejących od tego wszystkiego dzieciaków i mąż popadający w depresję... no, zmęczyło mnie to trochę :P. A jeszcze do tego zaczęłam domożonowieć (piękny termin ukuty przez mojego brata na bazie angielskiego "housewife") - latam, sprzątam i robię się jeszcze bardziej zmęczona. I nie umiem odpuścić.... bo jest bajzel/bo jak on umyje gary, to ja muszę potem poprawiać/bo nie posprzątają jak trzeba/bo... setka absurdalnych powodów . Padam na pysk, ale dalej lecę - bo...jw.
A powinnam sobie odpoczywać, póki mogę (tym bardziej, że Wojtek pojechał do dziadków), cieszyć się Leną, ładną (wreszcie) pogodą, podziergać sobie... to nie.

Tak po prawdzie, to przez nerwy. Wyniki EEG dostaliśmy we środę - prawidłowe ^^. Mega ulga, ale...zostało nam jeszcze ostatnie badanie... wyniki będą za tydzień albo dwa...na choroby metaboliczne.
Zawsze uważałam się za cierpliwą osobę... ale teraz to czekanie po prostu mnie dobija.

Niemniej, na razie Leniuszek :P ma się dobrze, zaczęła marudzić (żeby się człowiek cieszył, że dziecko marudzi :P) i w ogóle więcej dźwięków wydawać (bo wcześniej była tak przerażająco cicha...)... w ogóle prawie bezproblemowe dziecko :P (tfu tfu) - przynajmniej dopóki nie próbuje jej się nakarmić. Włożenie jej smoka do buzi (wciąż jest na butelce - i chyba tak pozostanie :/) to niezła gimnastyka, bo młoda zaczyna się straszliwie wykręcać... żeby nie było - jak już smok w dziobie jest, to wsuwa aż miło... dopóki się smoka nie wyjmie, bo wtedy gimnastykę zaczynamy od początku...

Front robótkowy.
Zdjęcia małego Totorka będą dziś, większy się musi zrobić - i to od zera. Znalazłam podobną włóczkę na Wielkim Alu, ale okazało się, że jest bardziej niebieska, niż ta, którą miałam... i trza robić od początku.


a oryginalne Totoro wyglądają tak, jakby ktoś nie wiedział :)


A na koniec...
Wojtek pożyczył Lenie Totorka


Jedi Master Lena
czyli księżniczka po kąpieli :P - strasznie mi się podoba to zdjęcie - w sumie jedyne, na którym wyszła mniej więcej tak, jak wygląda :P
(jak ja nie umiem robić zdjęć ><")

PS. Dzisiaj też nie będzie angielskiej wersji notatki. Odmóżdżyło mnie ostatnio. Z czasem może potłumaczę...
***
No english version of note this time - again. I'm really tired... but I hope to translate this two soon...

piątek, 1 lipca 2011

w domu ^^/ at home ^^

dziękuję za wszystkie ciepłe komentarze :)
Dzisiaj w końcu puścili nas do domu... Przyznam, że wracałam z lekkim niepokojem - bo o ile wiedziałam, że Wojtek na siostrę bardzo czeka, to nie wiedziałam jak zareaguje Antek... o Wojtka potrafi być bardzo zazdrosny. A tu niespodzianka - na początku był tak wpatrzony w bajkę, że nic nie zauważył, a jak Michaś mu w końcu - trochę na siłę - pokazał Lenę... najpierw zdumienie... a potem nie chciał odejść od łóżeczka :). Głaskał malutką, pokazywał rączki i nóżki, przytulać chciał... :) Zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero pierwszy dzień, potem na pewno pojawią się jakieś problemy... ale narazie - jest fajnie :).
Malutkiej w domu też jest chyba dobrze... tak spokojnie sobie śpi...

Co do spraw zdrowotnych młodej - na USG powiedzieli, że komory co prawda są powiększone, ale są w górnych granicach normy; wodogłowia nie widać, przepływy ma w porządku.... tak więc powinno być wszystko w porządku. Dzięki bogom, ominęła ją tomografia i rezonans. Dzisiaj jeszcze miała EEG i  końcu - po trzecim podejściu - udało się je zrobić... wyniki w poniedziałek albo we wtorek. Badania z Warszawy będą za dwa - trzy  tygodnie. USG kontrolne za miesiąc, neurolog za trzy miesiące, badanie w poradni genetycznej - jak najszybciej. Rehabilitacji też narazie nie ma, dostała tylko zalecenie na jedno ćwiczenie. Tak więc jeszcze trochę się będę martwić, ale już nie tak bardzo... no i z domu :P.

Poza tym - moje, teraz już średnie dziecię dzisiaj skończyło 2 latka :). Niestety, ze względu na te wszystkie szpitalne historie, było bez ciasta i prezentów... :(. Ale postaramy się to nadrobić.

Z frontu robótkowego - gotowy jeden Totorek, na drugiego zabrakło mi włóczki :(, a nigdzie nie mogę dostać  podobnego koloru. Może ma ktoś na zbyciu kłębek albo jeszcze lepiej dwa szaro-niebieskiej włoczki na szydełko 3kę?. Dziubie się też - dalej - woreczek, oraz filetowe cuś. :). Zdjęcia będą... kiedyś :P.

środa, 22 czerwca 2011

na szybko :) / fast note

14.06.2011 urodziła się Lena ^^
kawał baby, ponad 4 kg.
I jest najpiękniejszą dziewczynką na świecie ^^

Niestety, Lenka jest wciąż w szpitalu - ma powiększone komory mózgowe - grozi to wodogłowiem. Na razie wszystko jest w porządku, malutka jest tylko bardzo mało aktywna i ma problemy z przystawieniem do piersi, ale radzimy sobie z butelką. Czekamy na dalsze badania - coś więcej będzie wiadomo pewnie w piątek.

***
14.06.2011 Lena was born.
She''s the most beautiful girl in the world ^^

Unfortunatelly, she's still in the hospital - she's got problems with ventricles. As for now everything is ok, little one is just not too active and we've got problems with breastfeeding, but we managed with bottle. Nowwe're waiting for further medical examination

poniedziałek, 13 czerwca 2011

czekanie / waiting

to czekanie zaczyna mnie męczyć... ciekawe jak długo jeszcze... może dociągnę do Kupały? :P

na razie zapowiada się cudowny pobyt w szpitalu... :/ miała mnie doktorka dzisiaj położyć, ale raz, że na razie nic się nie dzieje, a dwa, że dowiedziałam się, że jasne, jak chcę to mogę zostać w szpitalu, ale jest wolnych tylko kilka łóżek na korytarzu - ginekologia jest tak zapchana. No to przepraszam, wolę poczekać w domu :/, nawet jeśli ma to oznaczać zamieszanie, jeśli zacznę rodzić w środku nocy.

A miałam nadzieję, że będzie lepiej, niż kiedy leżałam z Antkiem... wtedy na 6-osobowych salach leżało po 8 kobiet + 3 - 4 naświetlanych dzieci... koszmar. Po 3 dniach wyłam w poduszkę...

No ale na razie nie ma co się przejmować, początek tygodnia, to więcej pacjentek, może się przepcha :P.

W domu ciężko się ruszyć, bo panowie malują balkony, więc wszystkie roślinki trzeba było zabrać do środka... (przy okazji okazało się, że ogrodniczka ze mnie do d... :P nie wyrosło prawie nic, głównie pokrzywy, których na pewno nie sadziłam :P) na dodatek okna muszą być pozamykane, bo smrodzą podnośnikiem niemiłosiernie.
A mnie - na zmianę - albo roznosi energia, albo śpię... Powoli kończę też szydełkowe cosie, które pozaczynałam... Zrobiłam 5 słoików musu truskawkowego... (6 właściwie, ale 1 już pusty, bo się nie zawekował :P) I jutro pewnie jeszcze zbiorę się z rana i nazbieram trochę kwiatu lipy - kocham je absolutnie, to jeden z moich naj naj kwiatów i uwielbiam ten zapach... ^^
I naprawdę marzę, żeby już było po wszystkim.

PS. Aha, i skończyłam czytać "W północ się odzieję". Rewelacyjna ^^.

PS2.. Postaram się teraz wszystkie notki wrzucać po polsku i po angielsku. Zaczęłam się łapać na tym, że zapominam, jak się tego języka używa... czytać mogę, ale jak przychodzi czas, żeby samemu coś powiedzieć albo napisać... ups :P.
Przyznaję, że potężnym kopniakiem w tym kierunku było to, że do grona osób obserwujących mojego bloga dołączyła Angelina - której strona jest dla mnie wielkim źródłem inspiracji.

***
I'm tired of this waiting... I wonder, how long... maybe till Midsummer? :P

As for now it seems I'll have wonderful time in hospital... :/ My doctor told me, I'll be staying in hospital today, but nothing happens now, and I was told, that I, ofc, can stay, but there are beds only in corridor, the gynecology ward is full. Sorry, I prefer staying home :/, even if it means problems if the childbirth starts in the middle of the night.

And I really hoped, that it'll be better than when Anthony was born... then, in 6bed wards there were 8 mothers (with children ofc) and 3 - 4 special beds for children, who needed irradiation (or what it's called :P)... a real nightmare. At 3rd day I couldn's stop crying.

But now I'm trying to not be worried about that, it's the beginning of the week, so naturally there's more patients...

At home, there's really hard to move now, because they're painting the balcony, so all plants were moved inside (and it showed up, that I'm rather crappy gardener - naerly nothing grown up, mainly nettles - and I certainly didn't plant them :P) and all windows need to be closed - the lift  stinks really bad.
And as for me - I'm outbursting with energy or - sleeping.... slowly I'm getting to an end with all crochet things... I've made 5 jars of strawberry mousse (actually 6, but 1 is already empty, because it didn't close properly). And tomorrow morning maybe I'll go and collect some linden flowers - I absolutely love it, these are one of my favourite flowers and I really love that smell ^^.
And I really dream, that it's all over...

PS. I've just ended reading "I shall wear midnight". It's Great ^^.

PS2. From now I'll try to put posts both in Polish and English. I've noticed, that I'm forgetting how to use that language... reading and listening makes no problems, but when it comes to say or write something... whoops :P
I must admit, that a huge "kick" for that decision was when I saw that Angelina joined the group of my blog observers ... and her blog is a source of great inspiration for me. :)

sobota, 11 czerwca 2011

nie za wygodnie? :P

maluch jakoś nie chce wyłazić na świat...
może się skusi na mus truskawkowy? :)

puk puk, łobuzie, czas wychodzić...

niedziela, 5 czerwca 2011

szaleństw ciąg dalszy

w sumie to już bez szaleństw :P
za to zaległe zdjęcia.

po kolei.

1. Efekt nieobecności dziecków obu (poza - oczywiście - praniem, prasowaniem, sprzątaniem i naprawianiem :P).
Zaczęłam się denerwować, że nie mam gdzie biżuterii trzymać... to znaczy, niby miałam, ale miejsca mało, wszystko poplątane, a znaleźć kolczyki do pary...
To się zmajstrowało takie cuś.
rozmontowałam bambusowe drabinki do kwiatków :D
kiepskawa jakość zdjęć, bo ramka wisi w przedpokoju, który jest długi i ciemny :/.
Z czasem jeszcze trzeba będzie skołować coś na kolczyki-wkrętki, bo te jeszcze pomieszane leżą...

2. Prezent urodzinowy dla siostrzenicy :) wzór Beaśki - dziękuję :)
roboczo na imię dostała Adelajda :D
ma torebeczkę...
oraz szaliczek i berecik, gdyby zrobiło się zimno...
a w razie, gdyby temperatura podskoczyła, szaliczek można schować do torebki :).

3. Już po powrocie Wojtka od babci - wracałam z przedszkola i żal mi się zrobiło, jak zobaczyłam, ile płatków róż leży...
więc szybko podreptałam w krzaczory i wróciłam - królowa róż z włosami pełnymi pyłku i robaczków - z całą siatką płatków.
I dopiero zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie z nimi zrobię :D. Na przetwory jakoś nie mam weny... (może jak truskawki będą trochę tańsze, to zrobię dżem truskawkowo-pomarańczowy - temu się nie oprę :)). Część, ta mniej wyględna, poszła do suszenia z przeznaczeniem na kadzidło... część została przerobiona na wodę różaną...
Część czeka na przerobienie na peeling (robótka na dzisiejszy wieczór, albo jutro - jeśli blender sobie nie poradzi, będę musiała brata nawiedzić :P)...
A część...
została przerobiona na cukier różany (przepis z Green Canoe).
Będzie jak znalazł na prezenty dla mamy i siostry chrzestnej ^^.

4. Mydełka lawendowe.
Będą na prezent ślubny dla kolegi. Na sam ślub pewnie nie dam rady (to już w sobotę, a do soboty raczej nie dołażę)... ale mam nadzieję, że prezent się spodoba. Nawet jeśli nie do mycia, to pachną obłędnie i wyglądają też chyba nie najgorzej :P.


No i tyle. Teraz zostaje dodziubać w końcu ten woreczek szydełkowy... no i Wojtuś, jako spóźniony prezent na Dzień Dziecka, zażyczył sobie szydełkowe Totorki - więc będą Totorki.^^. Dalej w kolejce - hafty na wymiankę, serwetka... dużo planów, mam nadzieję, że siły też się znajdą :D

Swoją drogą, dziecię starsze ten Dzień Dziecka to miało wyjątkowo długi... 1go - atrakcje w przedszkolu w postaci wyjścia do ogrodu botanicznego oraz przyjęcie urodzinowe Zosi (wcześniej wspomnianej siostrzenicy :))... w piątek znowu Ogród botaniczny, tym razem z wujkiem - załapali się akurat na wigilię Nocy Kultury, więc kupa atrakcji - pisanie piórem (dostałam pięknie zapieczętowany list :D), gra na prawdziwym rogu, tkanie na krośnie, kiełbaski z ogniska...zmordowani wrócili obaj :) Fajnie mieć takiego brata... ^^
A dzisiaj - kurs gotowania w restauracji - prezent od siostry chrzestnej mojej :)

A na koniec - wielorybek :P
i tyle na dziś ^^.

piątek, 3 czerwca 2011

karty... i szaleństwa :)

dalej jestem okrągła... nie powiem, już zaczynam powoli mieć dosyć. Ciężko mi, a temperatury w ostatnich dniach nie pomagają (a dopiero co człowiek narzekał, że zimno :P).

Ale przez ostatnie dni szalałam troszkę :P.
Sprzątanie i takie tam... pranie i prasowanie ciuszków (i wieczne zdumienie, że te chłopaczki moje kiedyś takie maleńkie były...)
I parę rzeczy powstało :P zdjęcia będą jutro.

Za to znów się "bawię" kartami....
jakieś ćwiczenia itd. ...
i rozkład zgapiony od Sennej Wiedźmy.
Uniwersalny, faktycznie. I efekt... zobaczcie sami. Ogólnie, na ostatni czas...



jesteś... Rycerz Kielichów (wyłazi moja drażliwość... ostatnio potrafię być bardzo agresywna, dużo krzyczę, popadam w histerię, albo zamykam się w sobie... cierpi na tym niestety całe otoczenie :/)
powinnaś być... Giermek Kielichów (więcej zrozumienia i cierpliwości... trochę więcej uwagi poświęcić rodzinie,a nie tylko na wszystkich warczeć)
to rozwijaj... 2 Kielichów i Umiarkowanie (pójście na kompromis, a Umiarkowanie to już samo za siebie mówi :P)
tego unikaj.. Moc (agresja przede wszystkim... i odpuścić sobie trochę, ostatnio mam wrażenie, ze o wszystko muszę walczyć...)
to przed tobą... Rycerz Buław (czyżby lipcowy wyjazd na warsztaty?)
rada.. 3 Kielichów (więcej czasu spędzać z rodzina i przyjaciółmi, odpuścić i cieszyć się życiem...)


ktoś ma jeszcze coś do dodania? :P z radością poczytam :)

piątek, 27 maja 2011

sama...

chwilowo.
Michał powiózł chłopaków do dziadków. Wojtek wróci w niedzielę, Antek zostaje na dłużej - prawdopodobnie póki nie urodzę. Mam straszliwe wyrzuty sumienia - jak za każdym razem, kiedy jedzie na dłużej niż 3-4 dni. Nie wiem, z Wojtkiem nigdy nie miałam takich problemów, a z tym małym... przecież on jest taki malutki :P pal licho, że to już kawał chłopa...
Przez trzy dni będę się cieszyć, że nikt mnie nie ściąga z łóżka o 5 rano, ale potem... oj, będzie ciężko :P.

ale póki co - dwa dni bez dziecków ^^
byczyć się co prawda nie bardzo jest czas, bo jeszcze trzeba zrobić parę rzeczy, w tym zakupy większe... ale, co, ja nie dam rady? :P
jestem wręcz ostentacyjnie dzielna
nic nie poradzę, mam sporo energii :)

a niestety, że dodatkiem do nadmiaru energii są koszmarnie opuchnięte nogi, to kończy się na zadręczaniu małżonka coraz to dziwniejszymi pomysłami :P

dziubię powolutku szydełkowy woreczek... potem w kolejce czekają mydełka, znowu szydełko (dla odmiany jakaś zabawka albo torebeczka - to dla siostrzenicy na urodziny), pewnie jakieś buciki dla dzieciątka, bo sobie przecież nie daruję... :) i całe mnóstwo planów... dzisiaj jeszcze chyba przejdę się pozbierać płatków dzikiej róży do suszenia, bo jak turlam się z Wojtkiem do przedszkola i patrzę ile tego leży, to aż się serce kraje...

i jestem bardzo dzielna, prawda?

...

a figa, nie chcę być dzielna, mam ochotę sobie poryczeć. trochę z powodu własnej głupoty (szczególnie w stosunku do pewnych krówkowatych stworzeń), a trochę po prostu...

idę się z rozpaczy potopić w wannie. I przespać.

...

Za trzy godziny znowu będę dzielna. No bo kto da radę, jak nie ja.

poniedziałek, 16 maja 2011

zaplątana, zawinięta

BU!

Żyję i jeszcze nie urodziłam :P
Ale przyznaję, ze ostatnio mam ochotę przespać najbliższe dwa miesiące, łącznie z porodem :D. Ciężkawo mi trochę...

Ale nie lenię się (przynajmniej nie za bardzo), cały czas staram się coś robić... przykładem jest kolejny Cthulhu (pieszczotliwie nazywany w domu Ciulaskiem)... plus jakieś próby z szydełkiem, które niestety nie bardzo nadają się do pokazania - żeby nie było, że taka genialna jestem i czego się nie tknę, to mi od razu wychodzi.
Do tego heksperyment z drutem...
nie jestem w pełni z niego zadowolona, ale np. mężu się podoba (albo tak twierdzi, żebym się nie martwiła :P)... i jeszcze jakieś cośki :P.

"Gniazdowanie" też mi nie przeszło. Za kilka dni powinna przyjść kołyska, to będę kombinować, gdzie ją jeszcze upchnąć... chyba na suficie... znowu się ślubny będzie żalił, że nic znaleźć nie będzie mógł... ale póki co działam na balkonie.
Ostatnio dostałam od brata kanapę - fotel rozkładany, która wylądowała właśnie na balkonie... cieszę się jak dziecko, bo w końcu będę miała gdzie wygodnie usiąść wieczorkiem i spokojnie powdychać spaliny (uroki posiadania balkonu nad parkingiem :P... i to na pierwszym piętrze nad parkingiem). Teraz jeszcze pozostało wykombinować jakieś źródło światła (w ostateczności będę ciągać lampkę przez okno) i jakieś przykrycie, które przynajmniej częściowo zasłoni fotel przed deszczem i jeszcze na dodatek ciężko je będzie uświnić - bo młodzież na balkonie ma swoje grządki. I nawet coś w nich rośnie, o:
i nawet mniejsza młodzież jeszcze skutecznie wszystkiego nie wypieliła :). Co prawda tymianek chyba szlag trafił, ale może chociaż coś z lawendy będzie... chociaż jak się wkurzę, to jutro skończy się na zakupach - kusi mnie mięta i chyba na lawendę czekać nie będę... a z czasem mają dojechać jeszcze pomidorki od rodziców :)

A na dziś wieczór był taki plan...
Hekate: The Rite of Her Sacred Fires
a skończy się jak zwykle padem na pysk :/
(nawet na pysk paść spokojnie nie można, bo brzuch przeszkadza :P)

więc padam
pa(d)

sobota, 30 kwietnia 2011

Beltaine

wszystkiego dobrego świętującym :)


u mnie świętowanie dzisiaj takie skromne i... hmmm.... dziwne trochę... szczególnie jak przypomni mi się moje pierwsze Beltaine (to pierwsze świętowane świadomie)... ech... :)

a to zapowiadana wczoraj pierwsza próbka filetu :P musi zaczekać na obrobienie i naciągnięcie, dlatego wygląda... jak wygląda :P
wzór ofc boginkowy... jakoś tak mnie ostatnio trzyma :)

piątek, 29 kwietnia 2011

wrócona

znowu w domku :)
miałam wrócić dwa dni temu, ale ze względu na względy (miał być transport, ale nie było) jakoś się przeciągło :P
za to po powrocie czekało na mnie TO
 piękny-przepiękny-przecudny-i mój :D wisiorek od Kseni :) wygrana w candy
Małż oczywiście już knuje, jakby tu zdobyć kasę na podobny dla niego :D
(a ja znowu dostaję nerwicy, że nie umiem zrobić porządnego zdjęcia, a na dodatek aparat... ekhm ekhm... nie będę się wyrażać)

o świętach nie ma co pisać - tradycyjne latanie z wywieszonym językiem, żeby wszystkich "pozaliczać" (wiem, jak to brzmi :P) i nikt się nie obraził... dzięki bogom, jako posiadaczka piłki plażowej z przodu nie byłam zmuszana do jedzenia :D
za to po wszystkiem polatałam sobie troszkę po sklepach (o ile oczywiście moje turlanie można jeszcze nazwać lataniem) z efektami wyjątkowo zadowalającymi... małż został zaopatrzony w spodnie (nawet potrójnie), wygrzebałam też coś dla siebie, ale to już na "po"... a także znalazłam Skarb :D - skarb jest nabytą za złotych 18 i groszy 50 torbą dla młodego rodzica :D tzn. taką bajerancka, co to ma w środku składaną matkę do przewijania, miejsca na butelki, smoczki, pieluszki itd... i na dodatek bez uszkodzeń :) torba przeszła już nawet próbę, bo z nią wracałam do Lu... pojemna bardzo :)

a, i co by nie było, że się przez ten czas obijałam, to mam za sobą pierwsze próby z filetem (szydełkowym :P), ale pokażę dopiero, jak wykończę i jakoś usztywnię... ale technika wyjątkowo wdzięczna i efekty szybko widać, co jest bardzo motywujące :)

wracam nadrabiać zaległości internetowe (przez fora już się przebiłam, teraz blogi ;> pół nocy z głowy :D)

Ogłoszenia